W czwartek zostawiłyśmy z N naszych chłopaków i zrobiłyśmy sobie dziewczyński poranek. Nie było to nasze typowe "tylko we dwie" wyjście, ponieważ tym razem dołączyła do nas nasza przemiła gospodyni Ella z córeczką.
Pojechałyśmy do Kuala Terengganu na lokalny bazar. Chciałam popatrzeć na batiki, a N popróbować jeszcze malezyjskiego jedzenia.
Ella jest nie tylko wspaniałą gospodynią, ale i świetnym przewodnikiem po okolicy. Na początek miała dla nas niespodziankę! W drodze do miasta wstąpiłyśmy do stadniny zobaczyć źrebaka, który urodził się raptem trzy dni wcześniej. N wpadła niemal w euforię!
Po wizycie u źrebaka poszłyśmy popatrzeć również na inne konie. Ella zaproponowała, żebyśmy kupiły na targu marchewkę i wracając wstąpiły jeszcze raz, by konie nakarmić. N oczywiście była zachwycona pomysłem!
Wyjeżdżając ze stadniny, już w samochodzie, spotkałyśmy po drodze znajomego Elli, który pracuje w stadninie. Ku radości N, bez problemu zgodził się zabrać nas na krótką przejażdżkę konną.
N jeździła trochę konno jeszcze w Londynie i wszystko wskazuje na to, że znowu będzie trzeba zapisać ją na lekcje. Była przeszczęśliwa!
Ze stadniny pojechałyśmy już prosto do miasta. Dziewczynki zrobiły się głodne, wobec czego zaczęłyśmy od drugiego śniadania. W BARDZO lokalnych warunkach. Dobrze, że Ella była z nami, bo sama gubię się w takich miejscach całkowicie. Pomijając już fakt, że bez niej pewnie nigdy byśmy na ten targ nie trafiły.
Zjadłyśmy żółty makaron w zupie, makaron z sosem rybnym Laksan Terengganu oraz ryż Nasi Dagang. A N wypiła Mylo (marka tutejszego kakao instant) i dopilnowała, bym zrobiła mu zdjęcie ;-)
Po posiłku przyszedł czas na pamiątki. Miałam nadzieję znaleźć coś lokalnego do naszych pudełek kontynentów, a także popatrzeć na batiki. Niektóre były przepiękne! I dość drogie jednocześnie.
N wybrała sobie czerwoną sukienkę oraz bambusowy gwizdek/fujarkę, a ja ostatecznie kupiłam dla nas do domu bawełniany batik. Nie taki malowany tradycyjną metodą, dzięki czemu dużo tańszy. Sprzedawczyni pokazała nam, jak go wiązać w malezyjski sposób, w wersji dla pań i dla panów.
Następnie przyszła pora na odwiedzenie części żywnościowej. W końcu trzeba było kupić trochę owoców oraz marchewki dla koni! Ella oprowadziła nas po bazarku pokazując różne lokalne przysmaki, jak np. żółwie jajka, Tempoyak (sfermentowany durian, mocno kremowy i oczywiście śmierdzący), cukier palmowy i inne specjały. Miałam również wątpliwą ;-) przyjemność spróbowania surowego nasiona Jering. Paskudztwo nie do opisania, twarde i gorzkie to to, ale podobno dobrze robi na zdrowie.
Z bazarku podjechałyśmy jeszcze do centrum handlowego, już nie tak klimatycznego, ale w którym również spróbowałyśmy lokalnych łakoci. Tym razem były to Kaya Balls, czyli kulki z nadzieniem z mleka kokosowego oraz cukru palmowego, Paratha (rodzaj naleśnika przywędrowany z Indii) z bananem i czekoladą oraz oczywiście lody. Taki słodki akcent na zakończenie dziewczeńskiego poranka.
W drodze powrotnej odwiedziłyśmy jeszcze raz stadninę, gdzie uczyłyśmy się pokonać strach przed zębami koni ;-)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z pamiętnika nieszkolnych dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z pamiętnika nieszkolnych dzieci. Pokaż wszystkie posty
sobota, 24 września 2016
czwartek, 23 czerwca 2016
Gagatkowy podwieczorek poetycki
Kiedy zobaczyłam wpis na fanpage Worldschool Explorers dotyczący podwieczorku poetyckiego, od razu wiedziałam, że i my z czasem zorganizujemy podobny. Co prawda myślałam, że "z czasem" potrwa trochę dłużej, a tymczasem zaczęliśmy już dziś!
Podczas śniadania opowiedziałam Gagatkom o pomyśle i zapytałam, czy również chcieliby taki podwieczorek zorganizować. Chcieli i to bardzo!
Ponieważ jesteśmy daleko od domu, nasz podwieczorek zdecydowanie nie był tak uroczysty i elegancki, jak u Niny i Zary. Postanowiliśmy mieć piknik poetycki z mrożoną herbatą! Jest tu zdecydowanie za gorąco na tradycyjną. Udaliśmy się do jednej z naszych ulubionych miejscówek - Singuang Ferry Wharf. Po drodze kupiliśmy herbatę oraz jakieś niezdrowe przekąski i umościliśmy sobie tymczasowe gniazdko na małym wzniesieniu, z widokiem na port i statki. Było już po 17, więc słońce nie dokuczało.
Jeszcze przy śniadaniu N zaproponowała, żebyśmy poczytali jej ulubioną Pchłę Szachrajkę. Książki ze sobą nie mamy, ale na szczęście żyjemy w erze Internetu i smartphonów, mogłam więc czytać z komórki. Niestety nie mam przez to zdjęć z "w trakcie podwieczorku", ale możecie popatrzeć, w jak sympatycznej scenerii przyszło nam się dziś ukulturalniać!
Jednym z powodów, dlaczego lubimy ten park, jest wielka fontanna, w której dzieciaki mogą się pluskać. Co prawda woda puszczana jest dosyć rzadko i tylko przez 10 minut, ale pośrodku pozostaje jej wystarczająco, by się taplać jeszcze przez kolejne pół godziny co najmniej. I tak się złożyło, że mniej więcej w połowie utworu fontanna zaczęła działać. Gagatki pobiegły więc się moczyć.
Po skończonej zabawie i przebraniu w suche ubrania, wróciliśmy do czytania. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Na sam koniec pobawiliśmy się jeszcze trochę w parku i przespacerowaliśmy po przystani.
Podwieczorek był na tyle udany, że Gagatki postanowiły powtarzać go co tydzień!
Podczas śniadania opowiedziałam Gagatkom o pomyśle i zapytałam, czy również chcieliby taki podwieczorek zorganizować. Chcieli i to bardzo!
Ponieważ jesteśmy daleko od domu, nasz podwieczorek zdecydowanie nie był tak uroczysty i elegancki, jak u Niny i Zary. Postanowiliśmy mieć piknik poetycki z mrożoną herbatą! Jest tu zdecydowanie za gorąco na tradycyjną. Udaliśmy się do jednej z naszych ulubionych miejscówek - Singuang Ferry Wharf. Po drodze kupiliśmy herbatę oraz jakieś niezdrowe przekąski i umościliśmy sobie tymczasowe gniazdko na małym wzniesieniu, z widokiem na port i statki. Było już po 17, więc słońce nie dokuczało.
Jeszcze przy śniadaniu N zaproponowała, żebyśmy poczytali jej ulubioną Pchłę Szachrajkę. Książki ze sobą nie mamy, ale na szczęście żyjemy w erze Internetu i smartphonów, mogłam więc czytać z komórki. Niestety nie mam przez to zdjęć z "w trakcie podwieczorku", ale możecie popatrzeć, w jak sympatycznej scenerii przyszło nam się dziś ukulturalniać!
Jednym z powodów, dlaczego lubimy ten park, jest wielka fontanna, w której dzieciaki mogą się pluskać. Co prawda woda puszczana jest dosyć rzadko i tylko przez 10 minut, ale pośrodku pozostaje jej wystarczająco, by się taplać jeszcze przez kolejne pół godziny co najmniej. I tak się złożyło, że mniej więcej w połowie utworu fontanna zaczęła działać. Gagatki pobiegły więc się moczyć.
Po skończonej zabawie i przebraniu w suche ubrania, wróciliśmy do czytania. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Na sam koniec pobawiliśmy się jeszcze trochę w parku i przespacerowaliśmy po przystani.
Podwieczorek był na tyle udany, że Gagatki postanowiły powtarzać go co tydzień!
sobota, 24 października 2015
Mercadillo Cervantino (Alcalá de Henares, Hiszpania)
Październik w Hiszpanii oznacza dla nas jedno - Mercadillo Cervantino organizowane w Alcali de Henares. Jeden z największych jarmarków historycznych w Hiszpanii i Europie.
Jarmark pełen kolorów, skocznej muzyki, sprzedawców ubranych w XVII-wieczne stroje oraz stoisk, na których można kupić praktycznie wszystko! Od świeżych oliwek po drewniane gry (te tradycyjne i te trochę mniej), od fikuśnych mydełek po ubrania, od kolorowych słodyczy po dżemy (w tym warzywne!) i miody, od suszonych wędlin po tradycyjne sery, od różnorakiej biżuterii po przyprawy i herbaty, od wianków na głowę po talizmany. Przy czym duża część z oferowanych produktów jest ręcznie bądź domowo robiona!
Dzieci mogą przejechać się na osiołku lub na wielbłądzie. Lub zrobić sobie zdjęcie z drapieżnym ptakiem. Albo przejechać się na starej drewnianej karuzeli, napędzanej jedynie dźwignią i silnym ramieniem. Można spotkać Don Kichota oraz Sancho Pansę jadących niespiesznie przez miasto albo grupę grajków ulicznych. Można zobaczyć kowali, cieśli czy tkaczy koszy przy pracy. Są wróżki i czarodzieje przewidujący przyszłość, zaklinacze węży, sokolnicy wałęsający się wśród ulic. Organizowany jest nawet turniej rycerski!
Uliczki pełne są ludzi i gwaru. Zapachy są niesamowite. Jedzenie jest przepyszne. Jeden wielki kiermasz kolorowej radości! Bądź co bądź Hiszpanie umieją się dobrze bawić i nie przegapią żadnej okazji do spotkania z najbliższymi.
Pierwszy jarmark zorganizowano w 2000 roku i okazał się tak dużym sukcesem, że szybko wszedł na stałe do kalendarza miasta, stając się jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń. Pomysł jarmarku historycznego rozprzestrzenił się również na całą Hiszpanię, dziś nawet najmniejsze miasteczka organizują w ciągu roku podobne wydarzenia. W Alcali jest on częścią Tygodnia Cervantesa, organizowanego z okazji rocznicy chrztu tego wielkiego hiszpańskiego pisarza. Przyjmuje się, że urodził się właśnie w Alcali i był ochrzczony w tym mieście 9. października. Oprócz jarmarku w ramach obchodów organizowane są również inne aktywności kulturalne.
Jarmark pełen kolorów, skocznej muzyki, sprzedawców ubranych w XVII-wieczne stroje oraz stoisk, na których można kupić praktycznie wszystko! Od świeżych oliwek po drewniane gry (te tradycyjne i te trochę mniej), od fikuśnych mydełek po ubrania, od kolorowych słodyczy po dżemy (w tym warzywne!) i miody, od suszonych wędlin po tradycyjne sery, od różnorakiej biżuterii po przyprawy i herbaty, od wianków na głowę po talizmany. Przy czym duża część z oferowanych produktów jest ręcznie bądź domowo robiona!
Dzieci mogą przejechać się na osiołku lub na wielbłądzie. Lub zrobić sobie zdjęcie z drapieżnym ptakiem. Albo przejechać się na starej drewnianej karuzeli, napędzanej jedynie dźwignią i silnym ramieniem. Można spotkać Don Kichota oraz Sancho Pansę jadących niespiesznie przez miasto albo grupę grajków ulicznych. Można zobaczyć kowali, cieśli czy tkaczy koszy przy pracy. Są wróżki i czarodzieje przewidujący przyszłość, zaklinacze węży, sokolnicy wałęsający się wśród ulic. Organizowany jest nawet turniej rycerski!
Uliczki pełne są ludzi i gwaru. Zapachy są niesamowite. Jedzenie jest przepyszne. Jeden wielki kiermasz kolorowej radości! Bądź co bądź Hiszpanie umieją się dobrze bawić i nie przegapią żadnej okazji do spotkania z najbliższymi.
Pierwszy jarmark zorganizowano w 2000 roku i okazał się tak dużym sukcesem, że szybko wszedł na stałe do kalendarza miasta, stając się jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń. Pomysł jarmarku historycznego rozprzestrzenił się również na całą Hiszpanię, dziś nawet najmniejsze miasteczka organizują w ciągu roku podobne wydarzenia. W Alcali jest on częścią Tygodnia Cervantesa, organizowanego z okazji rocznicy chrztu tego wielkiego hiszpańskiego pisarza. Przyjmuje się, że urodził się właśnie w Alcali i był ochrzczony w tym mieście 9. października. Oprócz jarmarku w ramach obchodów organizowane są również inne aktywności kulturalne.
Subskrybuj:
Posty (Atom)