W czwartek zostawiłyśmy z N naszych chłopaków i zrobiłyśmy sobie dziewczyński poranek. Nie było to nasze typowe "tylko we dwie" wyjście, ponieważ tym razem dołączyła do nas nasza przemiła gospodyni Ella z córeczką.
Pojechałyśmy do Kuala Terengganu na lokalny bazar. Chciałam popatrzeć na batiki, a N popróbować jeszcze malezyjskiego jedzenia.
Ella jest nie tylko wspaniałą gospodynią, ale i świetnym przewodnikiem po okolicy. Na początek miała dla nas niespodziankę! W drodze do miasta wstąpiłyśmy do stadniny zobaczyć źrebaka, który urodził się raptem trzy dni wcześniej. N wpadła niemal w euforię!
Po wizycie u źrebaka poszłyśmy popatrzeć również na inne konie. Ella zaproponowała, żebyśmy kupiły na targu marchewkę i wracając wstąpiły jeszcze raz, by konie nakarmić. N oczywiście była zachwycona pomysłem!
Wyjeżdżając ze stadniny, już w samochodzie, spotkałyśmy po drodze znajomego Elli, który pracuje w stadninie. Ku radości N, bez problemu zgodził się zabrać nas na krótką przejażdżkę konną.
N jeździła trochę konno jeszcze w Londynie i wszystko wskazuje na to, że znowu będzie trzeba zapisać ją na lekcje. Była przeszczęśliwa!
Ze stadniny pojechałyśmy już prosto do miasta. Dziewczynki zrobiły się głodne, wobec czego zaczęłyśmy od drugiego śniadania. W BARDZO lokalnych warunkach. Dobrze, że Ella była z nami, bo sama gubię się w takich miejscach całkowicie. Pomijając już fakt, że bez niej pewnie nigdy byśmy na ten targ nie trafiły.
Zjadłyśmy żółty makaron w zupie, makaron z sosem rybnym Laksan Terengganu oraz ryż Nasi Dagang. A N wypiła Mylo (marka tutejszego kakao instant) i dopilnowała, bym zrobiła mu zdjęcie ;-)
Po posiłku przyszedł czas na pamiątki. Miałam nadzieję znaleźć coś lokalnego do naszych pudełek kontynentów, a także popatrzeć na batiki. Niektóre były przepiękne! I dość drogie jednocześnie.
N wybrała sobie czerwoną sukienkę oraz bambusowy gwizdek/fujarkę, a ja ostatecznie kupiłam dla nas do domu bawełniany batik. Nie taki malowany tradycyjną metodą, dzięki czemu dużo tańszy. Sprzedawczyni pokazała nam, jak go wiązać w malezyjski sposób, w wersji dla pań i dla panów.
Następnie przyszła pora na odwiedzenie części żywnościowej. W końcu trzeba było kupić trochę owoców oraz marchewki dla koni! Ella oprowadziła nas po bazarku pokazując różne lokalne przysmaki, jak np. żółwie jajka, Tempoyak (sfermentowany durian, mocno kremowy i oczywiście śmierdzący), cukier palmowy i inne specjały. Miałam również wątpliwą ;-) przyjemność spróbowania surowego nasiona Jering. Paskudztwo nie do opisania, twarde i gorzkie to to, ale podobno dobrze robi na zdrowie.
Z bazarku podjechałyśmy jeszcze do centrum handlowego, już nie tak klimatycznego, ale w którym również spróbowałyśmy lokalnych łakoci. Tym razem były to Kaya Balls, czyli kulki z nadzieniem z mleka kokosowego oraz cukru palmowego, Paratha (rodzaj naleśnika przywędrowany z Indii) z bananem i czekoladą oraz oczywiście lody. Taki słodki akcent na zakończenie dziewczeńskiego poranka.
W drodze powrotnej odwiedziłyśmy jeszcze raz stadninę, gdzie uczyłyśmy się pokonać strach przed zębami koni ;-)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacje. Pokaż wszystkie posty
sobota, 24 września 2016
poniedziałek, 25 kwietnia 2016
Zabawy w samolocie i w podróży - DnW 3.8
Dziś w blogosferze pojawiły się relacje z kolejnych warsztatów w ramach projektu Dziecko na Warsztat. Tematem miesiąca były zabawy na powietrzu, jednak ja chciałam Wam pokazać nasze pomysły na zabawy nie-w-domu. A dokładnie na zabawy w podróży. U nas - w samolocie i w daleko-od-domu-i-daleko-od-zabawek. Sprawdzą się w samolocie, samochodzie, na pikniku lub zawsze wtedy, gdy potrzebujemy chwili spokoju.
Jeśli śledzicie nasz fanpage na fb wiecie, że od jakiegoś czasu zwiedzamy Azję. Pierwszym etapem podróży był lot z Madrytu do Tokio. Długa podróż, dwa loty, każdy z nich dłuuuugi. Robiło mi się słabo na samą myśl o tych przelotach (wobec czego starałam się jak najmniej o nich myśleć!). Choć z Gagatkami podróżujemy od dawna i lotnisko czy lot samolotem nie są dla nich niczym nowym, tak naprawdę nigdy nie wiem, jak zareagują i jak się będą w samolocie zachowywać. Odbyłam z nimi loty krótsze i dłuższe, sama i z Gagatkowym Tatą, w różnym ich wieku i na różnym etapie rozwoju. Bywało gładko i bezproblemowo, ale bywało też ciężko. Sama zresztą nie lubię latać, męczy mnie samolot, czy lecę sama, czy z kimś. Zauważyłam również, że im bardziej boję się lotu z Gagatkami, tym lepiej Gagatki się w samolocie zachowują. Na wszelki wypadek postanowiłam więc bać się całą parą i przygotować na kataklizm.
Na kataklizm, który nigdy nie nastąpił :) Cały mój wysiłek okazał się niepotrzebny jeśli chodzi o podróż do Tokio, chłopcy za to korzystali dużo z przygotowanych zabaw na trasie Tokio-Tajpej, a na Tajwanie przygotowane materiały są w użyciu już właściwie codziennie.
Nadal czuję się, jakbym była w innej czasoprzestrzeni, więc dziś chcę na szybko pokazać, co przygotowałam, a może z czasem dodam kilka zdjęć materiałów w użyciu. Za kiepską jakość zdjęć przepraszam, ale robiłam je na szybko w wieczór przed wylotem.
A teraz czas na konkrety!
Założeń było kilka - miało się dzieciom podobać, miało nie ważyć, miało nie zajmować miejsca i... miałam nie płakać, jeśli coś zgubimy ;-) Z tego powodu na przykład nie zdecydowałam się na zabranie np. klocków LEGO czy puzzli, bo strasznie przeżywam, jak nam elementy czy zabawki giną!
Dla przypomnienia - N za chwilę kończy 7 lat, S niedawno skończył 5, a V niedługo będzie miał 3 (ale mi te dzieci szybko rosną!)
***
Dla każdego dziecka przygotowałam jego własną książeczkę z zadaniami. Takie "travel activity book", ale dostosowane do tego, co lubią (lub niekoniecznie lubią, ale chcę, by ćwiczyli) i do posiadanych umiejętności. Książki te nie spełniały założeń "lekkie" oraz "nie zajmuje miejsca", ale ich zaletą jest to, że z czasem tym papierów jest w środku mniej, dzięki czemu ważą coraz mniej. Jednocześnie zapewniają, że Gagatki będą miały co robić przez kilka tygodni, nie tylko w samolocie (oprócz V, który już wszystko zużył, no ale on bardzo szybko "koloruje").
Książki te chcę Wam pokazać w osobnym poście (edit: post dostępny tutaj), dziś tylko uchylę rąbka tajemnicy.
Dla S przygotowałam przenośny zestaw samochodowy. Pomysł zaczerpnęłam stąd.
Z filcu zrobiłam matę, kształty jezior oraz góry. Do tego dołączyłam drogi zrobione z patyczków po lodach, drewniane szare i czarne koraliki udające skały, zielone pompony udające krzaki, drewniane kółka, żółte pompony udające rodzinę kaczek oraz choinki zrobione z drucików kreatywnych (jak je przygotować opisałam kiedyś tu).
Ponieważ nie miałam na stanie dużych patyczków, z których mogłabym przygotować ulice, podkleiłam czarny papier dwoma cieńszymi, a później wycięłam kształt wokół nich.
Do zestawu dołączyłam dwa mini samochodziki pochodzące z jajek z niespodzianką.
S oczywiście oszalał na punkcie tego zestawu, a i N bardzo się podoba budowanie od nowa i od nowa różnych wersji terenu.
Dla V przygotowałam zestaw podróżny Bardzo Głodnej Gąsienicy, o którym pisałam niedawno TU.
Również dla V przygotowałam klocki z gąbki. Ależ skomplikowane budowle potrafi z nich stworzyć! Pomysł pochodzi stąd i stąd.
Potwory z drucików kreatywnych - każde z dzieci dostało swoją torebeczkę z drucikami i oczkami, żeby stworzyć potwory, ale jeszcze żadne po to nie sięgnęło. Poza V, który postanowił po prostu wszystko rozrzucić po pokoju i pójść. Pomysł nie jest mój, widziałam gdzieś w blogosferze, ale teraz nie mogę odnaleźć niestety.
Układanka logiczna pobrana ze wspaniałego bloga Kreatywnie w domu i wykonana wg instrukcji podanej przez Ewelinę.
Karteczki post-it - dla V. A niechby i cały samolot nimi obkleił, byleby spokój na pokładzie był.
Puzzle na patyczkach od lodów - trochę dla V, a trochę dla S. Pełno tego w blogosferze, zawsze chciałam przygotować, a nigdy się nie składało. Aż się wreszcie złożyło.
But do nauki wiązania sznurowadła - dla N (pomysł stąd)
Przenośny mini-zestaw do łowienia ryb. Na zdjęciu tylko rybki, spróbuję dorobić jeszcze z wędką. Pomysł i instrukcję wykonania znajdziecie tu.
Rybki przygotowałam z filcu, w środek każdej z nich włożyłam kawałek magnetycznej taśmy, połówki rybek skleiłam klejem na gorąco, nim też dorobiłam oczka. Wędka to kawałek patyka do szaszłyków z zaczepionym sznureczkiem zakończonym dwoma dość mocnymi a małymi magnesami.
Patyczki z rzepami - do budowania kształtów wszelakich.
Motylkowe sudoku (inspiracja tu).
Dwie wersje - prosta (4 kolory) oraz trudna (9 kolorów). Przygotowałam też z samymi kolorami (jak w inspiracji), ale ostatecznie wzięłam tylko te z motylkami.
Logiczna zabawa z kolorowymi patyczkami, pomysł zaczerpnięty od Zabaw z Archimedesem. Jakiś czas temu bawiliśmy się tak w domu ze zwykłymi patyczkami, tym razem przygotowałam kolorowe oraz wydrukowałam i zalaminowałam wzory do układania. Głównie pod kątem N, S też by sobie poradził, ale nie lubi za bardzo.
Kółko i krzyżyk - podróżna wersja. Nie zdążyłam już siąść do maszyny i obszyć planszy, ale tak też działa. A że Gagatki uwielbiają tę grę, pojechała z nami niedokończona. A co tam ;-)
Oprócz tego przygotowaliśmy zapas aplikacji na tablet (nie jestem przeciwniczką tabletów u dzieci, zwłaszcza nie w samolotach).
Mamy też ze sobą całą kolekcję gier karcianych, ale te już pokażę kiedyś w osobnym wpisie.
Na moim pinterescie możecie podglądnąć tablicę, specjalnie utworzoną na tę okazję:
***
Jeśli śledzicie nasz fanpage na fb wiecie, że od jakiegoś czasu zwiedzamy Azję. Pierwszym etapem podróży był lot z Madrytu do Tokio. Długa podróż, dwa loty, każdy z nich dłuuuugi. Robiło mi się słabo na samą myśl o tych przelotach (wobec czego starałam się jak najmniej o nich myśleć!). Choć z Gagatkami podróżujemy od dawna i lotnisko czy lot samolotem nie są dla nich niczym nowym, tak naprawdę nigdy nie wiem, jak zareagują i jak się będą w samolocie zachowywać. Odbyłam z nimi loty krótsze i dłuższe, sama i z Gagatkowym Tatą, w różnym ich wieku i na różnym etapie rozwoju. Bywało gładko i bezproblemowo, ale bywało też ciężko. Sama zresztą nie lubię latać, męczy mnie samolot, czy lecę sama, czy z kimś. Zauważyłam również, że im bardziej boję się lotu z Gagatkami, tym lepiej Gagatki się w samolocie zachowują. Na wszelki wypadek postanowiłam więc bać się całą parą i przygotować na kataklizm.
Na kataklizm, który nigdy nie nastąpił :) Cały mój wysiłek okazał się niepotrzebny jeśli chodzi o podróż do Tokio, chłopcy za to korzystali dużo z przygotowanych zabaw na trasie Tokio-Tajpej, a na Tajwanie przygotowane materiały są w użyciu już właściwie codziennie.
Nadal czuję się, jakbym była w innej czasoprzestrzeni, więc dziś chcę na szybko pokazać, co przygotowałam, a może z czasem dodam kilka zdjęć materiałów w użyciu. Za kiepską jakość zdjęć przepraszam, ale robiłam je na szybko w wieczór przed wylotem.
A teraz czas na konkrety!
Założeń było kilka - miało się dzieciom podobać, miało nie ważyć, miało nie zajmować miejsca i... miałam nie płakać, jeśli coś zgubimy ;-) Z tego powodu na przykład nie zdecydowałam się na zabranie np. klocków LEGO czy puzzli, bo strasznie przeżywam, jak nam elementy czy zabawki giną!
Dla przypomnienia - N za chwilę kończy 7 lat, S niedawno skończył 5, a V niedługo będzie miał 3 (ale mi te dzieci szybko rosną!)
***
Dla każdego dziecka przygotowałam jego własną książeczkę z zadaniami. Takie "travel activity book", ale dostosowane do tego, co lubią (lub niekoniecznie lubią, ale chcę, by ćwiczyli) i do posiadanych umiejętności. Książki te nie spełniały założeń "lekkie" oraz "nie zajmuje miejsca", ale ich zaletą jest to, że z czasem tym papierów jest w środku mniej, dzięki czemu ważą coraz mniej. Jednocześnie zapewniają, że Gagatki będą miały co robić przez kilka tygodni, nie tylko w samolocie (oprócz V, który już wszystko zużył, no ale on bardzo szybko "koloruje").
Książki te chcę Wam pokazać w osobnym poście (edit: post dostępny tutaj), dziś tylko uchylę rąbka tajemnicy.
Dla S przygotowałam przenośny zestaw samochodowy. Pomysł zaczerpnęłam stąd.
Z filcu zrobiłam matę, kształty jezior oraz góry. Do tego dołączyłam drogi zrobione z patyczków po lodach, drewniane szare i czarne koraliki udające skały, zielone pompony udające krzaki, drewniane kółka, żółte pompony udające rodzinę kaczek oraz choinki zrobione z drucików kreatywnych (jak je przygotować opisałam kiedyś tu).
Ponieważ nie miałam na stanie dużych patyczków, z których mogłabym przygotować ulice, podkleiłam czarny papier dwoma cieńszymi, a później wycięłam kształt wokół nich.
Do zestawu dołączyłam dwa mini samochodziki pochodzące z jajek z niespodzianką.
S oczywiście oszalał na punkcie tego zestawu, a i N bardzo się podoba budowanie od nowa i od nowa różnych wersji terenu.
Dla V przygotowałam zestaw podróżny Bardzo Głodnej Gąsienicy, o którym pisałam niedawno TU.
Również dla V przygotowałam klocki z gąbki. Ależ skomplikowane budowle potrafi z nich stworzyć! Pomysł pochodzi stąd i stąd.
Potwory z drucików kreatywnych - każde z dzieci dostało swoją torebeczkę z drucikami i oczkami, żeby stworzyć potwory, ale jeszcze żadne po to nie sięgnęło. Poza V, który postanowił po prostu wszystko rozrzucić po pokoju i pójść. Pomysł nie jest mój, widziałam gdzieś w blogosferze, ale teraz nie mogę odnaleźć niestety.
Układanka logiczna pobrana ze wspaniałego bloga Kreatywnie w domu i wykonana wg instrukcji podanej przez Ewelinę.
Karteczki post-it - dla V. A niechby i cały samolot nimi obkleił, byleby spokój na pokładzie był.
Puzzle na patyczkach od lodów - trochę dla V, a trochę dla S. Pełno tego w blogosferze, zawsze chciałam przygotować, a nigdy się nie składało. Aż się wreszcie złożyło.
But do nauki wiązania sznurowadła - dla N (pomysł stąd)
Przenośny mini-zestaw do łowienia ryb. Na zdjęciu tylko rybki, spróbuję dorobić jeszcze z wędką. Pomysł i instrukcję wykonania znajdziecie tu.
Rybki przygotowałam z filcu, w środek każdej z nich włożyłam kawałek magnetycznej taśmy, połówki rybek skleiłam klejem na gorąco, nim też dorobiłam oczka. Wędka to kawałek patyka do szaszłyków z zaczepionym sznureczkiem zakończonym dwoma dość mocnymi a małymi magnesami.
Patyczki z rzepami - do budowania kształtów wszelakich.
Motylkowe sudoku (inspiracja tu).
Dwie wersje - prosta (4 kolory) oraz trudna (9 kolorów). Przygotowałam też z samymi kolorami (jak w inspiracji), ale ostatecznie wzięłam tylko te z motylkami.
Logiczna zabawa z kolorowymi patyczkami, pomysł zaczerpnięty od Zabaw z Archimedesem. Jakiś czas temu bawiliśmy się tak w domu ze zwykłymi patyczkami, tym razem przygotowałam kolorowe oraz wydrukowałam i zalaminowałam wzory do układania. Głównie pod kątem N, S też by sobie poradził, ale nie lubi za bardzo.
Kółko i krzyżyk - podróżna wersja. Nie zdążyłam już siąść do maszyny i obszyć planszy, ale tak też działa. A że Gagatki uwielbiają tę grę, pojechała z nami niedokończona. A co tam ;-)
Oprócz tego przygotowaliśmy zapas aplikacji na tablet (nie jestem przeciwniczką tabletów u dzieci, zwłaszcza nie w samolotach).
Mamy też ze sobą całą kolekcję gier karcianych, ale te już pokażę kiedyś w osobnym wpisie.
Na moim pinterescie możecie podglądnąć tablicę, specjalnie utworzoną na tę okazję:
***
Wpis powstał w ramach projektu Dziecko na Warsztat. Zapraszam do pozostałych mam!

środa, 26 sierpnia 2015
Gagatki w Finlandii cz. 3 - Odkrywając Laponię
Ponownie w Finlandii
Po dniu odpoczynku w Norwegii ruszyliśmy w drogę powrotną, w kierunku fińskiej Laponii. Tym razem postanowiliśmy pojechać na północ Norwegii i stamtąd prosto do Finlandii. Nie bardzo uśmiechała nam się ponowna podróż szwedzkimi drogami, których nie ma.
Pierwszego dnia dotarliśmy aż do Levi. Zatrzymaliśmy się w wypasionym apartamencie, który był miłą odmianą po kilku nocach w porcie.
Następnego dnia nie spieszyliśmy się w dalszą drogę. W końcu cel naszej podróży był już niedaleko. Można było sobie pozwolić na odrobinę lenistwa.
Przed południem ruszyliśmy w dalszą drogę. Po obiedzie w przydrożnej pizzerii dojechaliśmy do naszej zgubionej w lesie chatki. Mieszkaliśmy w okolicach Saariselki, w samym parku narodowym Urho Kekkonena.
Wypakowaliśmy samochód i poszliśmy na długo wyczekiwany spacer po lesie.
Włóczęga
Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę po prostym, "rodzinnym" szlaku. Trasa liczyła trochę ponad 6km i tylko pod sam koniec N i S trochę zaczęli marudzić.
Podczas wędrówki widzieliśmy pasące się w oddali renifery oraz starą nieczynną kopalnię złota (złota nigdy w niej nie znaleziono). Chłonęliśmy ciszę i dzikość dookoła nas, odpoczywając po 3 latach spędzonych w zatłoczonym Londynie.
Tu byliśmy tylko my, natura i kilku innych wybrańców, spotkanych raz na jakiś czas na szlaku.
Po obiedzie bawiliśmy się przed domem, graliśmy w karty, a wieczorem rozpaliliśmy grilla. Na dworze było ok. 10 stopni, ale nam to nie przeszkadzało. Byliśmy szczęśliwi, a szczęśliwi stopni nie liczą. W "normalnych" warunkach nie jest to oczywiście temperatura do grillowania, ale tam przecież... trwało lato :)
Inari
Następnego dnia pojechaliśmy jeszcze bardziej na północ, do stolicy fińskich Saamów - miasta Inari. Tego dnia, po raz pierwszy od dwóch miesięcy, miało tam na chwilę zajść Słońce.
Inari leży nad jednym z największych fińskich jezior, malowniczym Inarijärvi. Celem naszej podróży było muzeum Siida. Muzeum to przybliża historię, styl życia, zwyczaje i kulturę Lapończyków oraz ich zależność od cyklu przyrody. Ekspozycje dotyczące ludności Saami przeplatają się z informacjami nt. klimatu, pór roku, lokalnej flory i fauny. Dokładnie tak, jak ich życie uwarunkowane jest przez rytm natury. Oprócz bardzo ciekawych wystaw w muzeum znajduje się również skansen, otwarty do zwiedzania w sezonie letnim. Prezentowane są w nim tradycyjne, w większości oryginalne, budowle Lapończyków. Dodatkową ciekawostkę stanowi fakt, że skansen znajduje się na terenach, na których istniała osada już 9000 lat temu!
Na koniec oczywiście zaliczyliśmy plac zabaw tym samym spóźniając się do Sajos, drewniano-szklanego budynku, w którym znajduje się m.in. parlament Lapończyków.
W drodze powrotnej znów zachwycaliśmy się pięknem Arktyki i zastanawialiśmy nad beztroską (w Finlandii zwaną po prostu głupotą) wszechobecnych reniferów.
Zdobywając szczyt
Następnego dnia znów poszliśmy na wędrówkę. Tym razem wybraliśmy malowniczą trasę Iisakkipää Nature Trail, prowadzącą na szczyt góry Iisakkipää (454m n.p.m.). Po drodze nie obyło się bez przygód - S i V "przez przypadek" wykąpali się w strumieniu :)
Kopalnia ametystów
Następnego dnia przyszło nam pożegnać Arktykę i wrócić do Rovaniemi. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze kopalnię ametystów w parku Pyha Luosto. Jak co dzień drogę zachodziły nam bezmyślnetroskie renifery.
Do samej kopalni nie można podjechać samochodem, od parkingu idzie się ok 2km leśną trasą.
Do kopalni wchodzi się w grupach, brama otwierana jest co godzinę. Najpierw pracownik kopalni opowiada trochę o ametystach i o samej kopalni, następnie wszyscy uczestnicy udają się na poszukiwania.
Finowie bardzo pomysłowo podeszli do sprawy. Gdyby ametyst wydobywać przy pomocy maszyn, starczyłoby go na raptem 5 lat. Tymczasem przy zastosowaniu tradycyjnych metod (czyli młoteczkiem), złóż ma starczyć na lat 500. Finowie postawili więc na tę drugą opcję, zapewniając regionowi dochodowy interes na długi czas.
Zasadą jest, że jedna osoba może wynieść z kopalni tylko jeden kamień, który mieści jej się w zamkniętej dłoni. W przypadku chęci wzięcia ze sobą większych ilości lub znalezieniu większego okazu można "negocjować" z pracownikiem kopalni. Wszystkie wykopane kamienie, których nie zabieramy, zostają w kopalni. Prawda, jakie to sprytne? To nawet nie darmowa siła robocza. To siła robocza, która sama chętnie płaci za możliwość pracy ;-)
Zasady zasadami, ale jak N poszła negocjować to wystarczył jej uśmiech :) I tak jej pan pozwolił wynieść w piąstce nieprzepisowe dwa kamienie.
Po odwiedzinach w kopalni poszliśmy jeszcze na obiad, pooglądać kolejne leniwe stada reniferów i pobawić się na placu zabaw. A później wróciliśmy do Rovaniemi.
Następnego dnia rano wsiedliśmy w pociąg do Helsinek.
----------
Po dniu odpoczynku w Norwegii ruszyliśmy w drogę powrotną, w kierunku fińskiej Laponii. Tym razem postanowiliśmy pojechać na północ Norwegii i stamtąd prosto do Finlandii. Nie bardzo uśmiechała nam się ponowna podróż szwedzkimi drogami, których nie ma.
Pierwszego dnia dotarliśmy aż do Levi. Zatrzymaliśmy się w wypasionym apartamencie, który był miłą odmianą po kilku nocach w porcie.
Widok z okna w Levi |
Następnego dnia nie spieszyliśmy się w dalszą drogę. W końcu cel naszej podróży był już niedaleko. Można było sobie pozwolić na odrobinę lenistwa.
Do wyboru, do koloru, bez pospiechu |
Sala zabaw przy hotelowej recepcji |
Przed południem ruszyliśmy w dalszą drogę. Po obiedzie w przydrożnej pizzerii dojechaliśmy do naszej zgubionej w lesie chatki. Mieszkaliśmy w okolicach Saariselki, w samym parku narodowym Urho Kekkonena.
Chatka do grillowania |
Włóczęga
Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę po prostym, "rodzinnym" szlaku. Trasa liczyła trochę ponad 6km i tylko pod sam koniec N i S trochę zaczęli marudzić.
Podczas wędrówki widzieliśmy pasące się w oddali renifery oraz starą nieczynną kopalnię złota (złota nigdy w niej nie znaleziono). Chłonęliśmy ciszę i dzikość dookoła nas, odpoczywając po 3 latach spędzonych w zatłoczonym Londynie.
Tu byliśmy tylko my, natura i kilku innych wybrańców, spotkanych raz na jakiś czas na szlaku.
Renifery w oddali |
Kopalnia złota |
Roadschooling |
Po obiedzie bawiliśmy się przed domem, graliśmy w karty, a wieczorem rozpaliliśmy grilla. Na dworze było ok. 10 stopni, ale nam to nie przeszkadzało. Byliśmy szczęśliwi, a szczęśliwi stopni nie liczą. W "normalnych" warunkach nie jest to oczywiście temperatura do grillowania, ale tam przecież... trwało lato :)
Inari
Następnego dnia pojechaliśmy jeszcze bardziej na północ, do stolicy fińskich Saamów - miasta Inari. Tego dnia, po raz pierwszy od dwóch miesięcy, miało tam na chwilę zajść Słońce.
Inari leży nad jednym z największych fińskich jezior, malowniczym Inarijärvi. Celem naszej podróży było muzeum Siida. Muzeum to przybliża historię, styl życia, zwyczaje i kulturę Lapończyków oraz ich zależność od cyklu przyrody. Ekspozycje dotyczące ludności Saami przeplatają się z informacjami nt. klimatu, pór roku, lokalnej flory i fauny. Dokładnie tak, jak ich życie uwarunkowane jest przez rytm natury. Oprócz bardzo ciekawych wystaw w muzeum znajduje się również skansen, otwarty do zwiedzania w sezonie letnim. Prezentowane są w nim tradycyjne, w większości oryginalne, budowle Lapończyków. Dodatkową ciekawostkę stanowi fakt, że skansen znajduje się na terenach, na których istniała osada już 9000 lat temu!
Budynek sądu |
Na koniec oczywiście zaliczyliśmy plac zabaw tym samym spóźniając się do Sajos, drewniano-szklanego budynku, w którym znajduje się m.in. parlament Lapończyków.
W drodze powrotnej znów zachwycaliśmy się pięknem Arktyki i zastanawialiśmy nad beztroską (w Finlandii zwaną po prostu głupotą) wszechobecnych reniferów.
Zdobywając szczyt
Następnego dnia znów poszliśmy na wędrówkę. Tym razem wybraliśmy malowniczą trasę Iisakkipää Nature Trail, prowadzącą na szczyt góry Iisakkipää (454m n.p.m.). Po drodze nie obyło się bez przygód - S i V "przez przypadek" wykąpali się w strumieniu :)
Kopalnia ametystów
Następnego dnia przyszło nam pożegnać Arktykę i wrócić do Rovaniemi. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze kopalnię ametystów w parku Pyha Luosto. Jak co dzień drogę zachodziły nam bez
Do samej kopalni nie można podjechać samochodem, od parkingu idzie się ok 2km leśną trasą.
Do kopalni wchodzi się w grupach, brama otwierana jest co godzinę. Najpierw pracownik kopalni opowiada trochę o ametystach i o samej kopalni, następnie wszyscy uczestnicy udają się na poszukiwania.
Finowie bardzo pomysłowo podeszli do sprawy. Gdyby ametyst wydobywać przy pomocy maszyn, starczyłoby go na raptem 5 lat. Tymczasem przy zastosowaniu tradycyjnych metod (czyli młoteczkiem), złóż ma starczyć na lat 500. Finowie postawili więc na tę drugą opcję, zapewniając regionowi dochodowy interes na długi czas.
Zasadą jest, że jedna osoba może wynieść z kopalni tylko jeden kamień, który mieści jej się w zamkniętej dłoni. W przypadku chęci wzięcia ze sobą większych ilości lub znalezieniu większego okazu można "negocjować" z pracownikiem kopalni. Wszystkie wykopane kamienie, których nie zabieramy, zostają w kopalni. Prawda, jakie to sprytne? To nawet nie darmowa siła robocza. To siła robocza, która sama chętnie płaci za możliwość pracy ;-)
Zasady zasadami, ale jak N poszła negocjować to wystarczył jej uśmiech :) I tak jej pan pozwolił wynieść w piąstce nieprzepisowe dwa kamienie.
Nasze znaleziska |
Po odwiedzinach w kopalni poszliśmy jeszcze na obiad, pooglądać kolejne leniwe stada reniferów i pobawić się na placu zabaw. A później wróciliśmy do Rovaniemi.
Aż mnie coś w sercu ukłuło, gdy przyszło nam opuścić Arktykę |
Następnego dnia rano wsiedliśmy w pociąg do Helsinek.
![]() |
Tak, to jest PLAC ZABAW w pociągu |
----------
CDN... już wkrótce relacje z naszego pobytu w Helsinkach!
Subskrybuj:
Posty (Atom)