Natrafiłam na ten pomysł na kids activities blog i postanowiłam od razu zrobić z chłopcami naszą wersję (N bawi chwilowo u dziadków). Jest to bardzo proste, a jednocześnie angażujące, zadanie. Doskonałe do ćwiczenia małej motoryki oraz koordynacji ręka-oko.
Użyte materiały:
druciki kreatywne (jakikolwiek kolor na węża plus czerwony na język)
koraliki - użyliśmy typu pony oraz niewielkich drewnianych
ruchome oczka
klej do klejenia na gorąco
Na początek nawlekamy koraliki, następnie zwijamy drucik na jednym z końców i formujemy głowę węża, przyklejamy na gorąco oczy oraz język i gotowe!
Podczas gdy S robił węże, V ćwiczył nawlekanie z odrobinę większymi drewnianymi koralikami. Niesamowite jest, jak chłopcy różnią się pod tym względem od siebie. S od zawsze miał bardzo sprawne dłonie i palce, jako 2-latek bez trudu nawlekał na druciki guziki i koraliki. V z kolei potrzebuje zdecydowanie więcej ćwiczeń. Dobrze jest raz na jakiś czas przypomnieć sobie, jak inne i wyjątkowe jest każde z dzieci!
Jako osoba bojąca się własnego cienia staram się ograniczać dostęp Gagatków do "strasznych historii". Żadnego straszenia duchami, potwory tylko te do szafy itd. Jeszcze we wrześniu podczas naszego pobytu w Polsce N i S śmiali się z historii o duchach opowiadanych przez wujka i kuzynkę nie wiedząc, co to te duchy są.
Wszystko zmieniło się niedawno, po tym jak N obejrzała bajkę, w której były złe duchy. I się zaczęło - spanie przy zapalonej lampce (przez jakiś czas w ogóle bała się iść spać), nocne wizyty mamy lub u mamy i codzienne upewnianie się po tysiąckroć, czy duchy na pewno nie istnieją.
Dużo z nią rozmawialiśmy, ale przełom nastąpił pewnego dnia, gdy poradziłam, by narysowała swój strach. Bardzo poważnie podeszła do zadania i stworzyła książkę o Wilku-Duchu, który za dnia jest duchem, a w nocy zmienia się w wilka.
W jej książeczce urzekła mnie kolorystyka - N idealnie dobrała kolory i była bardzo konsekwentna w swoim wyborze. W książeczce jest też szczegółowy opis wyglądu wilko-ducha, łącznie z tym wewnętrznym (mój faworyt "rura z tymi 2 rzeczami" czyli przełyk i tchawica!). Co więcej - na ostatniej stronie jest spis pozostałych tytułów z serii "Opowieści grozy". Powalają zarówno tytuły jak i okładki do nich. Wygląda na to, że w najbliższym czasie ukażą się również: "Dynie, które się bały", "Ciemność dzieci", "Złe duchy", "Dwaj przyjaciele Serca i różowy las" oraz "Lis i jego niebezpieczny las".
Październik to czas warsztatów z astronomii. Gdy wspomniałam o tym gagatkowemu tacie, zaproponował, by wysłać dzieciaki w kosmos. I tak też zrobiliśmy!
Jednak przed podróżą do kosmosu trzeba zdobyć odpowiednią wiedzę i umiejętności! Bądź co bądź kosmos to zupełnie inna bajka niż Ziemia.
Na początek obejrzeliśmy kilka filmów pokazujących życie w kosmosie nagranych przez załogi stacji kosmicznych. Hit N - "jak się czesze włosy w kosmosie".
Po obejrzeniu filmów zajęliśmy się kwestiami grawitacji oraz latania po orbicie. Poprosiliśmy Gagatki, żeby poskakali trochę, a później wspólnie zastanawialiśmy się, dlaczego oni spadają każdorazowo na ziemię, podczas gdy włosy astronautki unoszą się w przestrzeni na wszystkie strony.
Jeśli planujesz podróż statkiem kosmicznym, musisz nauczyć się latać.
Podróżując w nowe i nieznane miejsca warto mieć ze sobą mapę. A że w kosmosie łatwo się zgubić, N przygotowała plan Układu Słonecznego.
Warto również zdawać sobie sprawę, z jakich części zbudowana jest rakieta i czego potrzebuje, by poprawnie działać. Skorzystaliśmy z programu Kerbal space program, przy pomocy którego Gagatki poznały różne elementy konstrukcyjne, takie jak kapsuła, paliwo stałe, paliwo ciekłe, silnik itp. Trening czyni mistrza, po kilku dniach rakiety S dolatywały do kosmosu!
Na koniec pozostaje już tylko zbudować swój własny statek kosmiczny i...
Jako uzupełnienie tematu stworzyliśmy bardzo prostą grę planszową "Podróż z Ziemi na Saturna". N narysowała obie planety jako start i metę, pola ułożyliśmy korzystając z naszego zestawu Spielgaben, a za pionki posłużyły nam figurki z tuby Space Safari Ltd. Zasady były bardzo proste - rzucaliśmy kostką i ruszaliśmy pionkami odpowiednio do przodu lub do tyłu (ponieważ kostka miała wartości do +4 oaz do -2). Na małych polach planszy mógł w tym samym czasie przebywać tylko jeden pionek, a żeby dotrzeć do mety wylądować na Saturnie), trzeba było wyrzucić dokładnie taką liczbę, ile brakowało pól. W przeciwnym razie występował błąd w kalkulacjach i omijaliśmy planetę. Gra spodobała się zwłaszcza S i V, a oprócz dobrej zabawy stanowiła również dobre wprowadzenie do dodawania i odejmowania.
Ponieważ temat był wciągający (i dlatego że lubimy planszówki) N przygotowała jeszcze jedną grę. Z bardzo nietypową planszą i pionkami oraz niezwykle wyszukanymi zasadami. Ale gagatkowy tata dał radę!
***
Post powstał w ramach projektu Dziecko na Warsztat. Zapraszam do odwiedzenia pozostałych mam biorących udział w projekcie