poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Gagatki w Finlandii cz. 2 - Wieloryby w Norwegii

W drodze

Dzień po wizycie u św. Mikołaja (przeczytajcie 1. część relacji), z samego samiusieńkiego rana (w końcu jasno jest przez całą noc) ruszyliśmy samochodem w stronę Norwegii. Trasa rewelacyjna - zero samochodów, lasy... i 2 łosie na środku drogi!!!

Uciekający łoś. Drugi już w lesie :)

Sprawnie dotarliśmy do Szwecji. Jednak tam po pewnym czasie zaczęły się schody. A dokładniej roboty drogowe. Szwedzi mocno się wczuli w naprawę i usunęli całą nawierzchnię dróg ;-) I tak przez większość terenu Szwecji mogliśmy jechać max, 30km/h.

A mówią, że w Polsce mamy kiepskie drogi ;-)

Pomiędzy jednymi i drugimi nieistniejącymi drogami zrobiliśmy baaardzo przyjemny postój. Sielską atmosferę zakłócały tylko komary.


Pod tym kamieniem N znalazla norkę leminga






Zaliczyliśmy też kilka postojów w Norwegii.






I wreszcie pod wieczór dotarliśmy do celu podróży - miasteczka Andenes na wyspie Andøya. Przez kolejne dni mieszkaliśmy w baraku w porcie u podnóża latarni morskiej!

Widok z okna

Wyprawa na wieloryby

Na wieloryby wybraliśmy się z Whale Safari. Rano udaliśmy się na miejsce zbiórki. Safari rozpoczyna się od wizyty w muzeum, podczas której zobaczymy szkielet kaszalota, a także dowiemy się kilku ciekawostek dotyczących wielorybów, m.in. tego, jakie gatunki i dlaczego spotyka się w okolicy. Informacje ciekawe, jednak większość osób (a zwłaszcza Gagatki), nie mogły się doczekać wyprawy na morze!

Z wielorybim safari jest taki problem, że nie ma gwarancji pogody ani zobaczenia wielorybów. Za to można śmiało przyjąć gwarancję choroby morskiej ;-)

W zależności od warunków atmosferycznych i miejsca pobytu wielorybów, safari może trwać krócej albo dłużej. Nasze, niestety, trwało dłużej - spędziliśmy na morzu ok. 4h! Dużo, jak na pierwszy raz na morzu i dużo za dużo dla Gagatków. Pogoda nie sprzyjała - było zimno (ubrani byliśmy odpowiednio, ale nie pomyśleliśmy o rękawiczkach...), morze bujało, co i rusz padał deszcz. Gagatki dosyć szybko (po zobaczeniu pierwszych grindwali) schowały się pod dachem, gdzie ukołysani przez ocean przespali większość podróży. Na pewno pomogło w tym lekarstwo, które im daliśmy przeciw chorobie morskiej. I nie chciały wyjść na pokład nawet wtedy, gdy wreszcie spotkaliśmy kaszaloty.

Szkielet kaszalota

Palce ukryte w płetwie


Wypływamy


Kilka razy spotykaliśmy grindwale

Ukołysani przez ocean

A kiedy Gagatki spały, patrzyliśmy z ich tatą na horyzont i po cichu marzyliśmy o naszej własnej łodzi :)


Wreszcie, po długich poszukiwaniach, spotkaliśmy kaszaloty. Zanim pojawił się pierwszy, słuchaliśmy przez głośniki ich odgłosów. Niesamowite przeżycie! Jesteś na środku oceanu, dookoła woda, statkiem buja, a ty masz świadomość, że gdzieś tu pod tobą jest wieloryb!









Po spotkaniu kaszalotów zrobiło się pod górkę. Droga powrotna miała zająć kolejną godzinę, przypadkowo wylądowaliśmy na końcu statku, gdzie mieliśmy dużo miejsca (i koce, bo nam pan z załogi przyniósł!), ale gdzie najbardziej bujało. Walcząc z własnym organizmem myślałam tylko o tym, jak nie po kolei miałam w głowie z tym pomysłem (tata Gagatków w tym samym czasie dziękował w duchu, że to był mój pomysł, nie jego, bo jemu by się dostało ;) ). Wreszcie, wymęczeni pogodą i bujaniem, przybiliśmy do portu. Oj, jak cudownie było stanąć na stałym lądzie! I wtedy pomyślałam, że jednak warto było! I że zrobiłabym to jeszcze raz (no może poczekała ze 2 lata, aż V podrośnie)! Bo to nie tylko wieloryby, ale i sam rejs statkiem po oceanie stanowiły wspaniałą i niecodzienną przygodę!

Wymieniając się wrażeniami wróciliśmy do domu na obiad, a po południu poszliśmy na spacer po okolicy.








Stołówka mew








Kałuże są zawsze fajne!

"Stuku puku idą goście, drzwi otwórzcie się na oścież"










Dzień odpoczynku

Ponieważ podczas rejsu udało się spotkać wieloryby, następnego dnia mieliśmy wolne. Od rana była piękna słoneczna pogoda (czego nie mogłam i do dziś nie mogę przeboleć! Oh, gdyby nam się taka podczas safari trafiła, byłoby dużo dużo przyjemniej!). Pochodziliśmy znowu po okolicy i pobawiliśmy się na plaży niedaleko portu.







Następnie wsiedliśmy w samochód, żeby zobaczyć trochę norweskiego wybrzeża. Było po prostu PRZEpięknie!










Aż dojechaliśmy na obiecaną Gagatkom plażę. Okolica tak cudowna, że człowiek ma ochotę od razu stawiać dom!

I nieważne, że wieje, a woda zimna, zabawa na plaży zawsze jest przednia!













Po południu włóczyliśmy się po mieście. Zrobiliśmy zakupy na drogę (następnego dnia wracaliśmy do Finlandii), wysłaliśmy pocztówki i pobawiliśmy się na placu zabaw. Nietypowym i bardzo pomysłowym - las pomarańczowych boi, dużych, średnich i małych, po których można skakać i skakać, i skakać (zdjęcia niestety brak).

A na koniec ciekawostka - w Andenes uczyliśmy się o odpływie i przypływie :) Pod naszym domem takie cuda się działy!

Jest rower...



... nie ma roweru!





----------

CDN... już niedługo relacja z trzeciego etapu naszej podróży, czyli odpoczynku w fińskiej Arktyce!

2 komentarze:

  1. Cudne miejsca, bajeczne zdjecia!!! A wieloryby az zapieraja dech w piersiach! Kiedys widzialam delfiny w srodowisku naturalnym, zaledwie przez kilka chwil ale wrazenie bylo niesamowite do dzis sie ciesze gdy to sobie przypomne. Co do domu na plazy - swietny pomysl! Stawiajcie!!! Przylecimy pomoc w budowie :P Buziaki Kochani!!! Tesknimy!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj wspomnienia pozostają cudowne! Trzymam za słowo, że pomożesz w budowie ;-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...